Kto straży Strażników?*

Tekst w założeniu miał być relacją z Międzynarodowego Festiwalu Komiksów (od tego roku również „i Gier”), który odbył się w zeszły weekend w Łodzi. W założeniu, ponieważ nie wytrzymałem na tej imprezie więcej niż pół dnia. Będzie zatem krótką notką o tym, dlaczego…

fot. ZG

fot. ZG

Na wstępie zaznaczę, że nastawiałem się do MKFKiG 2013 bardzo pozytywnie. Od pewnego czasu czerpię przyjemność z uczestnictwa w nerdowskich spędach, które „za dzieciaka” uważałem za totalnie zbędne. Być może ma to jakiś związek z odmładzaniem się na siłę. Z przyjemnością wędrowałem po tegorocznym Pyrkonie, z poczuciem nostalgii po Pixel Heaven, z nieco mniejszą radością z kolei po Poznań Game Arena.

Impreza odbywała się w łódzkiej Atlas Arenie, znanej mi głównie z telewizyjnych relacji KSW. Do celu dotarliśmy przed jedenastą w sobotę. Pierwsze, co rzucało się w oczy po wejściu do hali, to stoiska komiksowe. Na widok tego bogactwa nawet mi, mało hardcore’owemu czytelnikowi obrazkowych opowieści, zaświeciły się oczy, a portfel sam próbował wyskoczyć z kieszeni. Poza niezależnymi wydawnictwami królowały stoiska, na których można było nabyć praktycznie wszystko – od Kapitana Klossa przez mangi i oryginalne wydawnictwa zza oceanu, aż po stare numery komiksów z nieodżałowanego TM Semic. Szczególnym zainteresowaniem cieszyło się wznowienie Strażników (sam nabyłem dwie sztuki). Niestety, poza konsumpcyjnym rajem, na MFKiG 2013 brakowało specyficznego klimatu i programu, który mógłby przykuć uwagę i sprawić, że przez cały weekend biegałbym po wykładach i spotkaniach z autorami. Przyznam szczerze, że wstąpiłem ze znajomymi jedynie na spotkanie z Jakubem „Ogarnij się” Dębskim, a pozostały czas spędziłem na snuciu się po obiekcie i szukaniu czegoś ciekawego do roboty. W programie dotyczącym komiksów zabrakło osób, na spotkanie z którymi można by ustawić się w długiej kolejce.

Przyczyną, dla której wybrałem się na MFK było niewątpliwie dodanie do nazwy imprezy członu „i Gier”. Niestety, panele dyskusyjne dotyczące tej części wydarzenia miały mieć miejsce w niedzielę. Zapowiadały się niemniej nad wyraz interesująco (m.in. wykład dotyczący koncepcji gier autorskich), więc być może uczestnictwo w nich zmieniłyby mój osąd na temat całego wydarzenia. Sama sekcja rozrywki elektronicznej skupiała się na rozgrywkach e-sportowych, czyli królujących aktualnie League of Legends i Starcrafcie oraz sekcji bijatyk, na których rozpoznałem Tekkena i Street Fightera 4. Niespecjalnie pasjonuję się MOBA i strategiami, ale kilka walk w klasyczne mordobicia obejrzałem z przyjemnością na telebimie. Stoisko „growe” zidentyfikowałem jedno, do tego niespecjalnie wyposażone. Sekcja elektronicznej rozrywki również mnie nie zachwyciła…

Imprezy takie jak MFK w dużej mierze tworzą odwiedzający. Publika nie za bardzo dopisała. Miałem wrażenie, że jak na wydarzenie tej skali ludzi jest bardzo mało. Szczególnie doskwierał brak cosplayer’ów, którzy zawsze są w stanie trochę rozruszać towarzystwo. Naliczyłem się jednego Batmana, jednego Deadpool’a, kilku Avengers’ów oraz paru osobników ze zwierzęcymi uszkami, w tym jednego rodzaju męskiego. Brakowało również miejsca, gdzie można by w spokoju napić się piwa i pogadać o wyższości Batmana nad Supermanem.

Z relacji znajomych usłyszałem, że MFK „nie jest już takie jak kiedyś”. Była to moja pierwsza wyprawa na tę imprezę, więc mam nadzieję, że zaistniała sytuacja to tylko chwilowy spadek formy. Może brak „dużych” nazwisk spowodował, że program nie przyciągnął naszej ekipy na tyle, żeby zostać na cały weekend. Być może również próba dotarcia do szerszej publiki – graczy – sprawiła, że impreza straciła swoją wyrazistość. Mam nadzieję, że za rok zmienię zdanie, chociaż nie uważam, żeby był to stracony weekend.

* Znajomy wysnuł teorię, że skoro przetłumaczono Watchmen’ów na Strażników, należałoby również spolszczyć słynne hasło „Who watches the Watchmen?” . Stworzył więc dziwaczną frazę, która stała się mottem naszego pobytu na MFK.